Subscribe Twitter Facebook

czwartek, 11 listopada 2010

Mistrz i Małgorzata – Michaił Bułhakow


Myślę, że książkę, o której chcę wam dziś opowiedzieć, czytali niemal wszyscy. A jak nie czytali, to przynajmniej o niej słyszeli. Ciekawa jestem waszego zdania na temat Mistrza i Małgorzaty. Lubicie, kochacie, nienawidzicie? Bo każdy inaczej podchodzi do tej pozycji.

A tym czasem zapraszam was do lektury recenzji, którą napisałam dla portalu Oblicza Kultury

Jedni czytają tę książkę z przymusu w liceum i jęczą, że nic nie rozumieją, inni wznoszą ją pod niebiosa i ogłaszają klasyką, a jeszcze inni nazywają ją Ewangelią od Szatana, napisaną pod dyktando ciemnych sił. Czym jest „Mistrz Małgorzata”, co ma do powiedzenia, co ukrywa, a co pokazuje – do dziś nikt powiedzieć nie może. „I to jest fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem.”*

Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli.”* Tych dwu obywateli rozpoczęło wraz z czytelnikiem wędrówkę przez książkę pełnią dziwów, cudów, niesamowitych postaci i rosyjskości. Pod koniec książki z tej dwójki pozostał tylko jeden obywatel, a spojrzenie czytelnika na świat mogło zostać mocno zachwiane.

„Mistrz i Małgorzata” było dziełem życia Bułhakowa. Pisał je długo i wlewał w nie nie tylko swoją wyobraźnię, ale także swój los. To nie jest fantasy, nie jest to także kryminał. To dzieło traktujące o wielu poziomach ludzkiej duszy, którą ciężko zobaczyć gołym okiem, książka o wyborze i sprawiedliwości, a także o miłości i ofierze oraz o miłosierdziu. Jest to książka w książce, gdzie ciasno przeplatają się ze sobą przeszłość i teraźniejszość.

„W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat.”*

Bułhakow pokazuje czytelnikowi historię Jezusa inną niż Ewangelia. Sięga do uczuć Piłata, maluje przed naszymi oczami wyraz twarzy Jeszui, opisuje emocje, zwątpienia, pragnienie życia. Pokazuje prawdziwego człowieka-Boga i człowieka, który miał go osądzić. W tej książce świętość i miłość Jezusa jest ludzka, namacalna, prawdziwa, nie wydaje się odległa i niezrozumiała. Wątpliwości Piłata także niemal sami odczuwamy. Jego ból głowy, samotność, potrzebę zrozumienia. A gdy znajduje osobę, która go rozumie i akceptuje takim, jaki jest, musi tę osobę skazać na śmierć.

„– Panowie jesteście ateistami?!
– Tak, jesteśmy ateistami.
– Och! Jakie to cudowne!”*

Jeżeli odczytywać tę powieść dosłownie, można naprawdę stwierdzić, że tu wszystko jest pozbawione logiki. Bo tak naprawdę „Mistrz i Małgorzata” jest skomplikowanym kodem, który podlega pod mnóstwo interpretacji. Tu wszystko jest metaforą. Wielki czarny kot Behemot może nagle zostać Stalinem, a bal u szatana – spotkaniem masonów. Przypuszczeń jest wiele, wiele sporów i analiz, a i tak nikt do końca nie rozszyfrował tej książki. Książki, w której nawet szatan jest sprawiedliwy.

„…czyż ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus”.*

*Cytaty pochodzą z „Mistrza i Małgorzaty” Michaił Bułhakow. (Tłumaczenie Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego)

piątek, 29 października 2010

Karelia: Kraina Pieśni




Jestem właśnie po ostatnim odcinku najdłuższego maratonu serialowego, jakiemu kiedykolwiek się poddałam. Mój umysł przypomina wypuszczoną z kranu wodę, która płynie bez oporów, uchodzi ze mnie, wypłukuje mnie, ale czy oczyszcza? Mniejsza o tematykę i tytuł, treść tego projektu nie ma nic wspólnego z tą stroną, jednak postanowiłam przytoczyć słowa jednego z bohaterów, które wypowiada na samym końcu serii, na pytanie, gdzie teraz się uda. "Pójdę na północ, jest tam zimno, nie ma tam ludzi",  bo widzicie, ludzie tak wiele razy go ranili, odpychali, deptali jego zaufanie, że biedak o niczym więcej nie marzy, jak tylko zaszyć się z dala od cywilizacji, z dala od śmierdzących asfaltem dróg i ryczących klaksonów ciężarówek; z dala od dokuczliwych sąsiadów, z dala od kłótni bliskich i dalekich, z dala od całego tego balastu jakim jest współczesny świat. Czujecie się czasem zmęczeni? Mam na myśli "zmęczenie" życiem? Otaczającą was rzeczywistością? Jeśli tak, zrozumiałym jest zapewne, że wielu z nas marzy, aby wszystko rzucić i po prostu pójść przed siebie, tam, gdzie chora na żądzę władzy i pieniądza socjeta jeszcze nie postawiła swej brudnej stopy; gdzie można spotkać wilka i rysia, gdzie nad głową przeleci sokół lub orzeł, gdzie dumny pan niedźwiedź kładzie się do gawry a pan bóbr ścina drzewa na budowę nowego domu. Gdzie na każdym kroku pachnie nam ściółka z szyszek, butwiejących liści, gdzie za kołnierz skapuje kropelka słodkiej i ożywczej rosy; gdzie wciąż można usłyszeć zaśpiew wiatru tańczącego w koronach drzew i spadającego w radosnym pląsie na krystaliczną taflę jeziora, a poszum leśnego strumyka, łagodzi nerwy lepiej niż sto butelek waleriany. Gdzie jeśli nie w takiej krainie, Karelii, należałoby szukać Babci Jadzi?


Zanim opowiem w paru słowach o Wyspach Sołowieckich i samej Karelii, które są tematem dzisiejszego wpisu, musicie wiedzieć dlaczego skupiłam na nich swą uwagę. Miałam któregoś dnia sen. Siedziałam w białej łódce z opuszczonym żaglem, podczas gdy spokojny wiaterek pchał mnie ku brzegowi, takiemu jak na zdjęciu powyżej. Kiedy w końcu doń przybiłam, ujrzałam przed sobą wysoką, kamienną budowlę. W pierwszej chwili się przeraziłam, naokoło panowała grobowa cisza, ani żywego ducha, nawet ptaki zamilkły. Przekroczyłam bramę tego pałacu? zamku? najpewniej było to jakieś grodzisko i przechodząc przez dziedziniec lustrowałam wzrokiem każdy detal. Drewniane i bardzo wysokie drzwi, jakby wydłubane dla olbrzyma, drewniane okiennice, dziwnie zarośnięte przez bluszcz, w niektórych miejscach dziurawe, spękane, i kiedy tak przeszłam od jednego końca do drugiego tę grobową scenerię, nagle zatrzymał mnie jakiś szept. Obejrzałam się, ale nikogo nie dostrzegłam. Usłyszałam za to po raz drugi dziwny dźwięk... jakby: trzepot ptasich skrzydeł. Co najmniej piętnaście lat temu, przydarzyła mi się rzecz dziwna. Będąc na spacerze, na polanie, usłyszałam nad sobą ten sam trzepot. Uniosłam głowę do góry i ujrzałam białego (jak z hodowli) gołębia. Przez chwilę trwał nade mną, uderzając tylko skrzydłami, słowo honoru że trwał w miejscu, ale mnie coś podkusiło i obejrzałam się za siebie (może po to, aby sprawdzić, czy jestem sama, czy tylko ja to widzę?). Kiedy znów spojrzałam do góry, gołębia już tam nie było. Minęły dosłownie trzy sekundy, wokół nie było ani jednego drzewa czy krzaka, aby to w ich liściach mógł się skryć; gdyby też odleciał gdzieś dalej, jego zarys wciąż byłby dla mnie widoczny. Teraz, kiedy przyśnił mi się, poczułam zadawniony niepokój...



Ale tym razem, to nie ptak liczy się najbardziej, tylko otoczenie, w którym go dostrzegłam. Mówi wam coś nazwa - Karelia? Mieści się ona w północnej części Europy, dokładnie między Morzem Białym a Finlandią. Jest to śródlądowa odnoga Oceanu Arktycznego, o powierzchni ok. 90 tyś. km/2, rozciągająca się pomiędzy półwyspami: Kolskim i Kanim. Prawie 50% tego obszaru to lasy a 1/4 - to wody. Mnie jednak najbardziej interesują wyspy tej niesamowitej krainy, która przez jej mieszkańców jest nazywana: "Krainą Pieśni". Na odcinku między Petersburgiem a Murmańskiem, trasa karelska wiedzie przez 950 km, co jest tym wspanialsze, iż po obu stronach drogi przez cały czas mija się lasy, bagna i torfowiska - iście dziewiczy krajobraz. To właśnie w taki plener przeniósł mnie sen, w nim to ujrzałam prastarą cerkiew, to dzięki temu snu zaczęłam wpatrywać się w mapę Rosji i w końcu znalazłam tę krainę.

Wyspy Sołowieckie kojarzą mi się z Ziemiomorzem Ursuli le Guin, jeśli czytaliście, będziecie wiedzieć o czym mówię. Patrząc na ten dziewiczy pas przyrody z lotu ptaka, można odnieść wrażenie, że cały świat wygląda w ten sposób, że nie trzeba już donikąd się spieszyć, że teraz wystarczy być. Jest jeszcze inna ciekawa rzecz związana z Karelią, a mianowicie, skacząc po necie, wystukując z nudów kombinacje dziwnych liczb i liter, za którymś razem przy wpisaniu mojej daty urodzin, wyskoczył mi Monastyr Sołowiecki. Ciekawe, prawda?

Pierwszym mnichem, który ok. 1429r. znalazł schronienie na tych wyspach, był Sawwatij, który według podań, szukał odosobnienia po śmierci swego mentora, Cyryla Biełozierskiego. Jednak sam klasztor, udało się postawić dopiero siedem lat później; dokonał tego mnich Zosima i to On jest najczęściej wspominany w kronikach. Musicie wiedzieć, że owe Wyspy, składają się z aż sześciu sporych rozmiarów wysepek, z których największa jest "Wielka Wyspa Sołowiecka" - stąd ta nazwa. W rzeczywistości jednak, nie jest ona wielka... Prawdę mówiąc można ją spokojnie przejść na piechotę, ciesząc oko widokami. Jednak tylko ona ma połączenie komunikacyjne ze stałym lądem, tylko z niej można przedostać się na pozostałe pięć wysp. Potocznie mówi się na Wyspy: "Sołowki". Najłatwiej można dostać się do nich przez Archangielsk, nie dziwią więc skojarzenia, że jest to święte miejsce, do którego onegdaj zstępowały anioły.

W wyniku wielu historycznych perturbacji Monastyr co rusz wpadał w inne ręce, by dopiero w drugiej połowie XVI wieku doczekać się znaczącej rozbudowy. Wtedy też uzyskał kamienne świątynie, takie jak w moim śnie, uzyskał też silną pozycję ekonomiczną a nawet własną flotę. Wszystko to za rządów igumena Filipa (bojarzyna Fiodora Kołyczewa; lata 1548-1566). Sam Iwan Groźny miał go powołać na tron metropolity moskiewskiego (1566r.) za zasługi. Niestety fortuna kołem się toczy i po ponad 18 latach ciężkiej pracy, Filip nie tylko został pozbawiony swego urzędu, ale i życia. Historia jednak nie raz zahaczała o mury tego świętego na cały kraj Monastyru. Podobnie jak Jasna Góra, musiał on stawić czoło Szwedom, ale także swoim pobratymcom, podczas słynnej Wojny Krymskiej. Za pierwszym razem, Monastyr bronił się osiem lat; podczas Wojny Krymskiej, spadło nań ponad 2 tyś. pocisków podczas 9 godzinnej kanonady angielskiej fregaty (1854r.), ale zrządzeniem losu nikt nie zginął, nie naruszono też budowli, co do dzisiaj uznawane jest za cud! Po raz kolejny jednak fortuna zagrała sobie na nosie Rosjan, z miejsca świętego czyniąc po Rewolucji Październikowej tzw. Obóz Specjalnego Przeznaczenia, w skrócie "SLON". Przed dwadzieścia lat, przewinęło się przezeń setki tysięcy więźniów, wielu do dzisiaj spoczywa w bezimiennych mogiłach. Czyżby natura domagała się równowagi? W takim wypadku nie dziwi, gdy miejsca święte na całym świecie są siedliskiem czegoś przeciwnego niż dobro.


 Pozostałe wyspy to: (bo bym zapomniała ;)
  • Anzerska – 47 km²
  • Wielka Muksałma – 17 km²
  • Mała Muksałma – 0,57 km²
  • Wielka Zajęcza – 1,25 km²
  • Mała Zajęcza – 1,02 km²

W roku 1992 zespół historyczny, kulturalny i naturalny tych wysp został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, ale po prawdzie najczęstszymi wizytatorami tych stron są podstarzali Finowie o wyglądzie Wikingów, których przyciąga nie tylko piękno przyrody, ale zwłaszcza cena alkoholu serwowanego w okolicznych zajazdach i hotelikach. Przeczytałam gdzieś ostatnio, że Finowie mają taki sam sentyment do tych stron, jak Niemcy do naszych Mazur. Wszystko przez to, że w 1811 roku przez krótki czas Karelia wchodziła w skład Wielkiego Księstwa Finlandii... Według legend Monastyr Sołowiecki miał skrywać wielkie skarby, ale w końcu XVIII w. kiedy rozbudowa klasztoru w zasadzie ustała, wszelkie skarby i drogocenności, które przez wieki gromadził klasztor, przepadły. W nocy z 25 na 26 maja 1923r. klasztor dotkliwie ucierpiał od ognia. Jest to tym smutniejsze, iż stale kojarzy mi się z polską Jasną Górą. Każdy z was przecież wie, jakie tam spoczywają skarby. Niemniej sama Karelia jest wielkim skarbem*, o czym nie trzeba nikogo przekonywać.



Drugim co do wielkości jeziorem w Europie, zaraz po Ładodze, jest Onega. Według przekazów i sporej części przewodników rosyjskich, Karelia zawiera w sobie ok. 40 tysięcy jezior, ale... z lekkim przymrużeniem oka należy do tego podchodzić, gdyż większość ze sporej liczby zbiorników wodnych, to sztucznie stworzone stawy rybne. Nie to, co Onega. Ona jest prawdziwą perłą w koronie. Wśród mieszkańców Karelii większość stanowią Rosjanie (70%), lecz mieszkają tam też rdzenni Karelowie (wymowa: Kar'ałaset), należący do bałtycko-fińskiej grupy ludów ugrofińskich, a zatem są bardziej spokrewnieni z Finami aniżeli Rosjanami. Przybyli oni w te strony w VIII w., pierwsze o nich wzmianki znajdują się na kartach skandynawskich sag, ale i w ruskich latopisach z XI w. pod nazwą "Korieła". Część z Karelów, jeszcze pod panowaniem Fińskim, przyjęła katolicyzm, ale wyznają też prawosławie i luteranizm. Różnie to bywa... Dziś szacuje się ich populację na 70 tysięcy osób. Język karelski jest językiem literackim, datowanym na XIII w.



(Scena z eposu Kalevala)

Folklor karelski obejmuje stare pieśni epickie (tzw. Runy), których wykonywaniu towarzyszył akompaniament w postaci gry na lokalnym szarpanym instrumencie. Oparty na tradycyjnych, wspólnych dla Finów i Karelów runach, fińsko-karelski epos Kalevala został w znacznej części spisany właśnie wśród Karelów, zamieszkujących okolice osady Uchta (obecnie Kalewała) w północnej Karelii. Dzięki słynnemu zesłańcowi, poecie Fiodorowi Nikołajewiczowi Glince (1786-1880), epos ten został przełożony na rosyjski i dzięki temu przetrwał. Szkoda by było, aby najstarszy przejaw twórczości ludowej na świecie zanikł wraz z ostatnim pamiętającym jego wersy pieśniarzem. Poza runami szeroko rozpowszechnione były także inne rodzaje twórczości: pieśni liryczne, obrzędowe (np. ślubne) i in., a także zawodzenia, zaklęcia, bajki (zwykle o zwierzętach), przysłowia, zagadki itp. W XIX w. pojawiły się rymowane piosenki i utwory nawiązujące formą do rosyjskich czastuszek. W Karelii środkowej od dawna wykonywano też fińskie pieśni chóralne, zwykle o żartobliwej treści oraz pieśni o treści miłosnej.

Charakterystyczną cechę karelskiego krajobrazu stanowią tzw. labirynty - tajemnicze spirale ułożone z kamieni o niewiadomym przeznaczeniu (są to najprawdopodobniej pozostałości po pogańskim kulcie z I tyś. p.n.e.). Inne podobne pamiątki po dawno minionych czasach, to tzw. sejdy (w języku Saamów - "święty kamień"; czyli kamienne idole związane z kulturą ludu Saamów (Lapończyków), który również zasiedla ten region. Kolejnym tajemniczym zabytkiem epoki przed historycznej są petroglify, czyli rysunki naskalne wyobrażające zwierzęta, ludzi, łódki oraz nieodszyfrowane znaki o symbolice być może solarno-lunarnej. Można je spotkać na wschodnim wybrzeżu Onegi, nad rzeką Wyg, w pobliżu Biełomorska. Ważne również nie tylko dla Karelii ale i całej Rosji są tzw. byliny (inna nazwa to "Starina"), staroruska epicka opowieść, opiewająca czyny bohaterów epoki Średniowiecza. Jako że nazwa ta pochodzi od ros. słowa "byl", oznacza historię prawdziwą, w przeciwieństwie do eposów mitycznych.
I na tym dzisiaj poprzestanę, jako że o Karelii można by pisać i pisać, i jeszcze nie napisałoby się wszystkiego. Ja w każdym razie mam teraz konkretny zamiar odwiedzenia tamtych stron, wpierw jednak zacznę od wyszukania na jej temat ciekawych książek. Jest to bowiem serce pieśni ludowych, legend, pogańskich kultów i ścierających się ze sobą ludów, krain. Miejsce przecięcia dla ich wędrówek, miejsce święte, bez względu na narodowość. Jedno z ostatnich w naszym świecie, które tyle mają w sobie magii i naturalnego piękna. Szkoda, że coraz więcej ich ubywa, że ludzie przestają śnić i marzyć.

Polecam na koniec prześliczną rosyjską czastuszkę  Zury Pirveli. Jedna z moich ulubionych, bardzo liryczna. Niestety nie znam rosyjskiego, aby ją przetłumaczyć, może Aria któregoś dnia pomoże ;)

sobota, 16 października 2010

Matrioszka (Матрешка)




Co jest symbolem Rosji? Z czym się ten kraj kojarzy? Co z niego przywieźć na pamiątkę? Wódkę? Nie! Kawior? Nie! Dziś opowiem Wam o tym, z czym Rosja kojarzy się najbardziej. O matrioszce!

Matrioszka podbiła serca nie tylko Rosjan, lecz także serca turystów z całego świata. Być w Rosji i nie przywieźć z niej matrioszki jest prawdziwym grzechem. Piękna, kolorowa, rumiana laleczka skrywa w sobie tajemnicę. Otwórz ją a znajdziesz kolejną laleczkę, nieco mniejszą, trochę inną, lecz wciąż matrioszkę, którą także można otworzyć. Wielowarstwowość jest cechą narodowościową, Rosjanie kryją w sobie niezliczone pokłady czegoś nieoczekiwanego. Zawsze zaskakują. Pozytywnie lub negatywnie. Ale nie bywają płytcy, są niczym matrioszki, wystarczy ich otworzyć.


Cały świat jest przekonany, że matrioszka jest czysto rosyjską zabawką. Symbol Mateczki Rosji. Tak? Jesteście pewni? A co, jeżeli Wam powiem, że swoimi korzeniami matrioszka sięga innego kraju?

Paradoksalnie ojczyzną rosyjskiej matrioszki jest Japonia. Dokładnie nie wiadomo w jaki sposób (są przeróżne wersje na ten temat) figurka japońskiego bożka Fukurumy została przywieziona do Rosji. Owa figurka była niezwykła, gdyż kryła w sobie niespodziankę w postaci malutkich laleczek, co właśnie zainspirowało rosyjskich twórców. I miało to miejsce nie w głębokiej starożytności, a pod koniec XIX wieku, tak więc nasza matrioszka jest wciąż piękna i młoda. 
Pierwszą matrioszkę stworzył tokarz Wasilij Zwiezdoczkin. Rumiana panna w chuście i z kogutem w rękach otrzymała imię Matrioszka, ponieważ w tamtych czasach najpopularniejszym imieniem kobiecym było Matriona.  Młoda panna w 1900 roku pojechała na Wystawę światową w Paryżu, podbiła świat i na wieki została symbolem Rosji.

Tak brzmi legenda. Są rzecz jasna i inne opowieści o tym, jak powstała matrioszka. Jednak w każdej z legend jest wspomniana Japonia. Ale dość już mitów i domysłów, teraz porozmawiajmy o prawdziwym i rzeczywistym.
Matrioszka powstaje z drzewa (lipa, brzoza, topola osika). Jednak każdy mistrz ma swoje sekrety i sposoby przygotowania i obrabiania drzewa. Odpowiednie nie sękate drzewa są ścinane wczesną wiosną, oczyszczane, suszone. Ostatnie jest bardzo ważne, bo cały kunszt polega na tym, by drzewo nie było niedosuszone lub przesuszone. Tylko mistrzowie to potrafią, twierdzą, że drzewo powinno dzwonić i śpiewać.
Następnie przyszłą matrioszkę czeka długie wytaczanie jej form, szlifowanie itp. itd. Nie będę was jednak nudzić szczegółami. Gdy kukiełka jest gotowa, czas na jej ubranko, narysowanie twarzy i innych elementów. Chustka, sukienka, piękne usteczka… Doprawdy? Tak wygląda klasyczna matrioszka, jednak wyobraźnia twórców poszła dalej:

 
Matrioszkę można interpretować na wiele sposobów. Ciało, w którym jest wiele ciał. W naszym ciele także żyją przeróżne organizmy obce, bakterie. A może i my mieszkamy teraz w czyimś ciele, może masz wszechświat to wnętrzności czegoś o wiele większego… Ach tak matrioszka!

Osobiście mam tylko jedną matrioszkę (wszystkie inne pozabierali mi narwani obcokrajowcy ;), wchodzi ona w mój osobisty skład niepokonanego trio, które z pewnością ma te same korzenie:


Te trzy śliczne sówki w środku to najprawdziwsza rosyjska matrioszka, stara jak świat, bo należąca do mojej babci. Będąc dzieckiem bawiłam się nią często, a kiedy dorosłam bezczelnie porwałam babci zabawkę. Jestem złą wnuczką ^^
Po lewej moja mała Yuki-chan, czyli japońska laleczka Kokeshi. A po prawej panna (jeszcze bez imienia :P) przywieziona dla mnie z Chin przez pewnego bardzo dobrego człowieka.
Czyż to wspaniałe trio nie uderza podobieństwem? Wszyscy jesteśmy członkami jednej wielkiej rodziny. No i po co nam te granice, podziały, uprzedzenia i stereotypy? Make love not war and buy matryoshka! ;)


środa, 13 października 2010

"Stalker" - Andrej Tarkowski. Razem przekroczmy Strefę!


Z kinem rosyjskim tak naprawdę zetknęłam się po raz pierwszy siedemnaście lat temu. Pape przyniósł do domu starą kasetę wideo, pożyczoną od sąsiada i zaczął oglądać ten właśnie film, a ja, jako że i tak nie miałam nic lepszego do roboty, usiadłam i zaczęłam wpatrywać się w ekran telewizora; z początku bezmyślnie, później lekko otumaniona a na końcu - zafascynowana. Pamiętam, że przez wiele dni żyłam wspomnieniem tego filmu, zasypiając śniłam o Zonie* a zwykły podmuch wiatru, źdźbło trawy czy bezpański kundel wałęsający się po okolicy, wydawały mi się czymś niezwykłym. Myślałam sobie nawet: Czy to ja tu nie pasuję, czy może coś z Ziemią się stało przez ten czas? 


Film Andrieja Tarkowskiego, pt: "Stalker" (z 1979r.) należy do ścisłej czołówki światowego kina pomimo że coraz mniej się mówi o twórczości tego znakomitego reżysera, coraz rzadziej też można obejrzeć na srebrnym ekranie którekolwiek z jego dzieł. Są bowiem na tyle dwuznaczne, na tyle ekspresyjne i zmuszające do uruchomienia zakurzonych zakątków naszego umysłu, iż współczesność przechodzi wokół nich jakby wcale ich tam nie było. Dla pop kultury, szalejącej tandety wokół nas, filmy takie jak "Stalker" są niewidzialne. Większość z nas woli gotowe produkty, filmy napakowane efektami specjalnymi (patrz: "Książę Persji" chociażby...); filmy które nie męczą za to serwują niezłą, lecz jakże pustą w swej wymowie, rozrywkę. Podobnie jest z książkami. Tak się akurat złożyło, że obejrzałam wczoraj parę minut z programu Wojewódzkiego na TVN, w którym gostek stwierdził to samo, co i mnie uderza za każdym razem, kiedy wybieram się na książkowe zakupy, a mianowicie, że kiedyś: "Kiedy wchodził do księgarni, miał wrażenie, że przekracza bramę innego świata; lepszego, mądrzejszego, oferującego prawdziwą kulturę - dzisiaj zewsząd atakują go Lisy, Cichopki, Dody, Zmierzchy i Pottery" - nieco frustrujące, czyż nie? Ale taka jest właśnie prawda. Piszę o tym, gdyż podobnie jak ze znajomością filmu "Stalker" tak samo jest z pierwowzorem książkowym, na podstawie której film ten powstał (choć podkreślić należy, że jest to interpretacja reżysera, dość zawężona). "Piknik na skraju drogi" czytało jeszcze mniej osób, niż widziało ten film... A szkoda, bo to prawdziwa perełka.


Nie wiem czy lubicie post-apokaliptyczne obrazy, niemniej ja za nimi przepadam. Śmiało mogę powiedzieć, że to za sprawą filmu Stalker, przebudziła się we mnie industrialna pasja, do dzisiaj fascynują mnie ruiny fabryk, zakładów, gruz, powyginana stal i samotne miejskie ptaki, unoszące się nad zarastającym beton zielskiem. Właśnie tak rozpoczyna się film Tarkowskiego. Zaznaczam jednak, że najlepiej jest wpierw zapoznać się z książką, która wyjaśnia parę kwestii, chociażby sam tytuł książki braci Strugackich tłumaczy nastrój jaki panuje pomiędzy głównymi bohaterami filmu, jak i ich stosunek do miejsca, w które się wybierają. 


Tytułowy Stalker to człowiek, który z braku innego zajęcia a także z sobie tylko znanych, filozoficzno-duchowych pobudek, trudni się oprowadzaniem "turystów" po tzw Strefie (ros: Zona). Czym jest zatem owa Strefa? Dawno temu, na Ziemi wylądowali Kosmici. Nieznany jest powód ich wizyty, liczy się tylko to, że wraz z ich odejściem, cały ten teren, został przez wojsko objęty kontrolą. Został ponoć skażony. Każdy kto ośmieli się przekroczyć granicę, ryzykuje życie... I to nie tylko ze strony żołnierzy. Książka różni się od filmu tym, iż nad Zoną wciąż unosi się radioaktywne promieniowanie, nie można swobodnie przemieszczać się po Strefie bez specjalnych kombinezonów a i to nie gwarantuje zmian genetycznych w ustroju. Tarkowski w swoim filmie odszedł niejako od tego motywu, skupiając się na samym przesłaniu: tak odległej i tajemniczej wizycie Obcych na Ziemi, jak i podróży wybranych śmiałków do Strefy, w której spodziewają się dowiedzieć zarówno prawdy o sobie, jak i o samym świecie. Według legend, Strefa jest żywa, myśli samodzielnie i czuje. To Ona decyduje kto doń wejdzie, a kto zginie. Zagląda w dusze ludzi i sama wybiera tego, kto będzie godzien dostąpić ostatecznego wtajemniczenia. A ma ono miejsce w legendarnej komnacie, do której ten kto wejdzie, kto da radę tam dojść, będzie mógł zażyczyć sobie tego, czego najbardziej pragnie.


Kolejną ważną rzeczą, czy raczej trickiem reżysera, jest jego perfekcyjne operowanie kamerą, światłocieniem oraz zmieniającymi się barwami. Już od pierwszych scen, uderza w oczy obraz świata ludzi: brudny, szary, błotnisty i pełen nędzy... By za chwilę, po przekroczeniu umownej granicy, już na terenie Zony, rozścielić przed nami sielski obraz pełen zieleni, kolorowych kwiatów, dźwięków przyrody, pomimo że odmiennej, lecz zarazem dziwnie bliskiej, znanej. Tak właśnie musi wyglądać Harmonia. Do Strefy wkroczyło trzech ludzi: Stalker, Pisarz i Profesor. Każdy z nich czegoś szuka, każdy próbuje poukładać swoje życie lub się z nim rozliczyć, każdy też spiera się z drugim o naturę rzeczy.


Myślę, że każdy kto jeszcze nie widział tego filmu wpierw powinien sobie uświadomić, że nie jest to - nawet jak w przypadku książki - zawrotne kino akcji. Tarkowski wiedzie nas spokojnym rytmem wgłąb nas samych, daje nam czas na przemyślenia, zadając co parę chwil inne arcy-ważne pytanie: Czy istnieje Bóg? Czy ty w niego wierzysz? Czym jest nasze życie? Czego pragniemy - tak naprawdę? Większość z nas na każde z tych pytań ma jakąś gotową odpowiedź, ale czy gdybyśmy rzeczywiście stanęli przed jakąś Wyrocznią, Zaczarowaną Komnatą, to czy potrafilibyśmy sformułować jedno, najważniejsze dla nas życzenie?


Mnie najmocniej urzekły w tym filmie sceny, w których z pozoru nic się nie działo. Chwile zawieszenia, odrealnienia, opuszczenia samego siebie w celu wykroczenia poza Absolut. Pod tym względem uważam Tarkowskiego za prawdziwego mistrza kamery i dźwięku. Żadna ze scen tego filmu nie jest dodana na siłę, wędrówka głównych bohaterów może znużyć tylko tych, którzy - jak pisałam na początku - szukają prostej rozrywki, pustego lecz hucznego widowiska. "Stalker" nie jest kinem łatwym, ale nie pretenduje też do miana traktatu filozoficznego; on po prostu jest metaforą. Ukazuje rodzaj ludzki jako całkowicie zdegenerowany, pozbawiony celu i sensu w swej egzystencji oraz rozpacz tych spośród nas, którzy jeszcze nie stracili nadziei. Za pośrednictwem symbolicznych scen, jak np w tej, kiedy główni bohaterowie zasypiają przy łagodnym poszumie płynącej wody, nie mając pewności, czy po przebudzeniu wciąż będą razem a towarzyszy im czarny pies (widmo czy realium?), albo kiedy przemierzają ciemne tunele, zewsząd spływa udręczona woda, Tarkowski próbuje pokazać nam ogrom niewiedzy, tajemnicy, na tle której my sami (odniesienie do książki Strugackich), wydajemy się być maleńkimi, nic nieznaczącymi drobinkami. Ale przecież każdy z nas o czymś marzy... Prawda? Każdy czegoś skrycie pragnie. I nawet jeśli nam samym może się wydawać, że pragnienie o zapanowaniu Dobra na całej Ziemi jest banalne, infantylne lub nieszczere, nie powinniśmy tracić ducha. W końcu dla każdego z nas zabłyśnie światełko w tunelu, każdy z nas na samym końcu wędrówki stanie przed zaczarowaną Komnatą i wtedy tylko od nas będzie zależało, czy przekroczymy jej próg. W końcu... Czym byłoby życie, gdybyśmy spełnili wszystkie swoje pragnienia? 

A na koniec... Gdyby ktoś wątpił pod koniec filmu, że Strefa naprawdę posiada jakąś Moc, polecam filmik:

 

sobota, 9 października 2010

Śpij, radości moja, zaśnij...




Niedawno olśniło mnie, że prawie nigdzie nigdy nic nie słyszałam o rosyjskich kołysankach. Na studiach jakoś ani razu o nich nie wspomniano, a przecież to także ważna część kultury. Pierwsze spotkanie z muzyką w życiu człowieka… Dlatego na dziś wybrałam dla Was kilka moich ulubionych.


 Спят усталые игрушки

Kołysanka: Klik lub klik

~Tekst~

Спят усталые игрушки, книжки спят,
Одеяла и подушки ждут ребят.
Даже сказка спать ложится,
Чтобы ночью нам присниться.
Ты ей пожелай: "Баю-бай!"

Обязательно по дому в этот час
Тихо-тихо ходит Дрема возле нас.
За окошком все темнне,
Утро ночи мудренее,
Глазки закрывай!
Баю-бай!

Баю-бай, должны все люди ночью спать.
Баю-баю, завтра будет день опять.
За день мы устали очень,
Скажем всем: "Спокойной ночи!"
Глазки закрывай!
Баю-бай!





~Tłumaczenie~

 Śpią zmęczone zabawki

Śpią zmęczone zabawki, książeczki śpią,
Kołderki i poduszki czekają na dzieci.
Nawet bajka kładzie się spać,
Aby w nocy nam się przyśnić,
Życz jej: "Baju – baj!"

Obowiązkowo po domu w ten czas
Cicho, cicho chodzi Sen obok nas.
Za oknem już ciemno,
Poranek jest mądrzejszy niż noc,
Oczka zamykaj: "Baju – baj!"

Baju – baj, powinni wszyscy ludzie w nocy spać.
Baju – baj, jutro znów będzie dzień.
W ciągu dnia zmęczyliśmy się bardzo,
Powiemy wszystkim: "Dobranoc!"
Oczka zamykaj: "Baju – baj!"



Słowa: Z. Petrowa
Muzyka: A. Ostrowski
Tłumaczenie: Bukwa
Korekta tłumaczenia: Aria


Спи, моя радость, усни! 

Kołysanka klik lub klik

~Tekst~

Спи, моя радость, усни!
В доме погасли огни;
Пчелки затихли в саду,
Рыбки уснули в пруду.
Месяц на небе блестит,
Месяц в окошко глядит...
Глазки скорее сомкни,
Спи, моя радость, усни!
Усни! Усни!

В доме все стихло давно,
В погребе, в кухне темно,
Дверь ни одна не скрипит,
Мышка за печкой спит.
Кто-то вздохнул за стеной...
Что нам за дело, родной?
Глазки скорее сомкни,
Спи, моя радость, усни!
Усни! Усни!

Сладко мой птенчик живет:
Нет ни тревог, ни забот,
Вдоволь игрушек, сластей,
Вдоволь веселых затей.
Все-то добыть поспешишь,
Только б не плакал малыш!
Пусть бы так было все дни!
Спи, моя радость, усни!
Усни! Усни!



~Tłumaczenie~

Śpij, radości moja, zaśnij!

Śpij, radości moja, zaśnij!
W domu już zgasły światła;
Pszczółki ucichły o ogrodzie,
Rybki zasnęły w stawie.
Księżyc błyszczy na niebie,
Księżyc w okno zagląda…
Zamknij szybciej oczka,
Spij, radości moja, zaśnij!
Zaśnij! Zaśnij!

W domu już dawno wszystko ucichło,
W piwnicy, w kuchni ciemno,
Ani jedne drzwi nie skrzypią.
Ktoś westchnął za ścianą…
Ale czy to nasza sprawa, kochany?
Zamknij szybciej oczka,
Spij, radości moja, zaśnij!
Zaśnij! Zaśnij!

Słodko moje pisklę żyje:
Ani trwogi, ani zmartwień,
Pełno zabawek, słodyczy,
Pełno wesołych wymysłów.
Wszystko zdążysz zdobyć,
Tylko nie płacz, maluchu!
Niech tak będzie zawsze!
Śpij, radości moja, zaśnij!
Zaśnij! Żaśnij!

Słowa: S. Swiridenko
Muzyka: W.A.Mozart
Tłumaczenie: Aria


Колыбельная медведицы

Kołysanka klik lub klik

~Tekst~

Ложкой снег мешая,
Ночь идет большая.
Что же ты, глупышка,
Не спишь?
Спят твои соседи
Белые медведи,
Спи скорей и ты,
Малыш.
Мы плывем на льдине,
Как на бригантине
По седым, суровым
Морям.
И всю ночь соседи,
Звездные медведи
Светят дальним
Кораблям.



~Tłumaczenie~

Kołysanka niedźwiedzicy

Łyżką śnieg mieszając,
Noc idzie wielka.
Dlaczego, głuptasku,
Nie śpisz?
Śpią twoi sąsiedzi,
Białe niedźwiedzie,
Śpij szybko i ty,
Maluchu.
Płyniemy na krze,
Jak na brygantynie,
Po siwych surowych
Morzach.
I całą noc sąsiedzi,
Gwiaździste niedźwiedzie,
Świecą odległym
Statkom.


Kołysanka z bajki „Umka”
Tłumaczenie: Aria



Баю - баюшки - баю



Kołysanka klik lub klik (:P) 

~Tekst~

Баю - баюшки - баю
Баю - баюшки - баю,
Не ложися на краю.
Прид ет серенький волчок,
Он ухватит за бочок.
Он ухватит за бочок
И потащит во лесок,
Под ракитовый кусток.
К нам, волчок, не ходи,
Нашу Машу не буди.




~Tłumaczenie~

Lulaj – że, lulaj

Lulaj – że, lulaj
Lulaj – że, lulaj,
Nie kładź się na kraju.
Przyjdzie szary wilczek,
I ugryzie za boczek,
I ugryzie za boczek
I pociągnie do lasu,
Pod krzak wierzby.
Do nas, wilku, nie przychodź,
Naszej Maszy nie budź!



Tłumaczenie: Bukwa
Korekta tłumaczenia: Aria


Kiedy pisałam pracę licencjacką o elementach pogańskich w rosyjskiej kulturze, byłam wielce zdziwiona, kiedy odkryłam, co można znaleźć w kołysankach. Zaklęcia, bogów, modlitwy... A my do dziś śpiewamy to dzieciom ;) Niech żyje błoga nieświadomość! Ja jestem już świadoma, a i tak przekażę te spokojne piosenki moim przyszłym dzieciom.
Bo kołysanki to prawdziwa magia, takie małe zaklęcia, które przekazuje się z pokolenia na pokoleniu i nosi głęboko w podświadomości.


PS Ekhem...

... ;)

piątek, 1 października 2010

Wołga (Волга) - "Wielka Rzeka"




Pamiętam jak przez mgłę takie przysłowie, że: "Kto nie zląkł się ani razu fali wielkiej rzeki, niech nie obawia się spokojnych wód kanału". Wprawdzie Wołga, nie jest najdłuższą rzeką Eurazji, gdyż ten tytuł przypadł w udziale rzece Lenie (została ona jakiś czas temu wykluczona z rzek europejskich, gdyż większa jej część znajduje się na azjatyckiej części, zahaczając o Syberię Wschodnią), to jednak właśnie Wołga dzierży tytuł najdłuższej rzeki Europy oraz najdłuższej rzeki świata, która uchodzi do jeziora. Piszę o niej nie tylko przez wzgląd na to, że prowadzimy z Arią i Abi stronę o Rosji, ale przede wszystkim dlatego, że mam dla tej rzeki wielki szacunek. Kocham wodę, to fakt. Wołga tym właśnie wyróżnia się spośród innych wielkich rzek świata... Europy... iż płynie wyłącznie przez teren Federacji Rosyjskiej. Można więc powiedzieć, że zazdrośnie strzeże tajemnic swych brzegów przed innymi narodami, a więc także i w tym, po raz kolejny, Rosja odgradza się czy raczej - wyróżnia, na tle innych krajów. Zaczęłam od cytatu, gdyż wielkie rzeki, takie jak Wołga, zasługują na to, aby okrasić je pięknym i wzniosłym słowem. 


Gdy woda odchodzi - zostaje piasek. Gdy woda odeszła - przyszło pragnienie. Jakby nie było, woda oznacza początek, życie, podstawę. To dlatego stolice większości - jeśli nie wszystkich - krajów na świecie powstawały nad rzeką. Francja ma Sekwanę, boginię ubraną w zwiewną szatę krętej, jak serpentyna tafty; Anglia - Tamizę, po której pływają barki w drodze na kontynent; Czechy mają Wełtawę o niekończącej się liczbie mostów a Polska - Wisłę, piękną i dumą. Jednak na ich tle, Wołga zdaje się przyczajonym, uśpionym olbrzymem, choć to Dunaj opiewają symfonie i pieśni. 


Może to przez to, że swój bieg rozpoczyna na wzgórzach Wałdaj, może przez to, że ma trzy oblicza, tyle ile najważniejszych odcinków na topograficznej mapie Rosji (górny - do ujścia Oki, średni - do ujścia Kamy i dolny). Może też dlatego, że jej dzika - nie w sensie rwącego strumienia, ile niekończących się szlaków, często nieodwiedzanych przez wiele miesięcy, na samych tylko zdjęciach - jeszcze nigdy nie widziałam jej na żywo - przypomina znającą pełnię swej mocy Królową z zamierzchłych czasów. Jej piękne i groźne zarazem oblicze obejmuje 3531 km a po drodze wpływa i wypływa przez jeziora, odwiedza spokojne-ciche doliny, a gdy w końcu pojawia się na nizinach, biegnie przez takie znane miasta jak: Jarosław, Niżny Nowogród czy Kazań. Później skręca nagle na wschód ku Wyżynie Uglicko-Daniłowskiej i Galicko-Czuchłomskiej, by poprzez Nizinę Unżeńską i Bałachnińską w okolicy w.w. Kazania skręcić na południe. Jak dla mnie, taki konsekwentny przepływ wody, który uparcie, choć na wiele stron, dąży do celu, kojarzy się z ukrytą w trzewiach ziemi mocą prastarych bóstw. To ich ożywczy dotyk sprawia, że to, co raz wprawione w ruch, zatrzyma się dopiero w ostatnim dniu świata - na dany znak. I jakby na potwierdzenie tych słów, płynące żwawo wody Wołgi, łączą się w końcu w największy dopływ - Kamę (1805 km). Na samym końcu wpada do Morza Kaspijskiego. Także i tutaj, Wołga chwali się przed nami tym, że jest "naj". Delta tej rzeki ma aż 80 ramion o łącznej powierzchni około 13 tys. km² .


Wielu turystów odwiedzających Rosję przeważnie rusza w pierwszej kolejności w stronę "Świętego Morza" - Bałkaj, choć najpierw, jeśli chcą pojąć piękno żywiołu, który współtworzył ten niewyobrażalny ogrom przestrzeni, winni rozpocząć swą podróż od rzeki Wołgi. Dzięki licznym połączeniom wodnej komunikacji, można odwiedzić największe miasta Rosji bez męczących objazdów. Jeśli ciekawi was miasto Samara (o którym często-gęsto prawi się ostatnio w mediach) albo Twer, nie powinien zwlekać. Wiem, że sama kiedyś właśnie tą drogą, postaram się zwiedzić Rosję. Na mapie zwiedzania znajdą się również: Czerepowiec, Rybińsk, Jarosław, Kostroma, Czeboksary, Symbirsk, Togliatti, Wołgograd czy Astrachań. A zatem całkiem spory kawałek kraju... A jakie widoki ;P



Nikogo nie powinny dziwić widoki takie jak ten. Rosjanie już wiele dekad temu docenili rolę wody w produkcji, przemyśle ciężkim. Ale taka już jest specyfika rzek, że to właśnie na jej brzegach rozbudowujemy swoje centra, wokół niej toczy się życie, w niej topimy swoje smutki oraz radości. Przez wieki Wołga była eksplorowana przez carat, ale zwłaszcza przez prosty lud. Umożliwiała przemieszczanie się z jednej części kraju, do drugiej zarówno ludzi, bydła, jak i surowców. Dzisiaj pływają po niej zarówno barki, jednostki wojskowe i cywilne, a zwłaszcza - promy turystyczne. W swym górnym biegu, Wołga łączy się z Morzem Bałtyckim, poprzez Kanał Wołżańsko-Bałtycki oraz z Morzem Białym - przez Kanał Białomorsko-Bałtycki.  Natomiast w dolnym biegu łączy się z Morzem Azowskim i Czarnym - Kanał Wołga-Don; ale równie ważnym jest też Kanał im. Moskwy... który łączy Wołgę z jakim miastem?? ;] Tą drogą przewozi się głównie: drewno, ropę naftową, zboże, sól oraz materiały budowlane. Na odcinku Wołżańsko-Kamskim, Wołga wpada przez szprytny łańcuch zapór i tam do elektrowni wodnej na całej długości rzeki. Rosjanie ujarzmili - jak w przytoczonym przeze mnie przysłowiu - rzekę w czterech zasadniczych punktach, tworząc sztuczne zbiorniki (Iwankowski, Rybiński, Gorkowski, Uglicki, Saratowski, Kujbyszewski i Wołgogradzki), przez co era wylewów rzeki przeszła w zapomnienie... Hm... A dlaczego my - ze znacznie mniejszymi rzekami - nie potrafimy uczynić tego samego?
Chociaż nie jestem znawcą geografii, samej rzeki - o której dzisiaj napisałam - to jednak na pewno wliczyć mnie można do grona żarliwych neofitów. Wszystko, co związane z wodą - w każdej postaci - interesuje mnie i fascynuje niezmiernie. Specyfiką Rosji jest to, że na całej jej przestrzeni znaleźć można wszystkie krajobrazy, klimaty. Różne kształtowały je żywioły, moce Matki Ziemi. Woda - jest jednym z nich. Jak dla mnie najpotężniejszym. Przez wiele tysięcy lat obszar ten skuwał lód, a więc woda. To on żłobił doliny, wdzierając się pomiędzy góry, gładząc i szlifując zarys, walcując płaszczyznę tego kraju. A gdzie postanowił się zatrzymać, dzisiaj możemy podziwiać morze-jezioro oraz setki innych, równie wspaniałych obiektów-zjawisk, do których zalicza się także - Wołga. W danych czasach nazywana Rhą, Itil... Na pewno zagłębie się w historię tej dumnej rzeki, gdyż jest równie ciekawa jak boje, które toczono na jej brzegach. Z odkryciami oczywiście się z wami podzielę, tymczasem odnalazłam na sieci arcy-ciekawą przypowiastkę, czy też bajkę o powstaniu miasta Myszkin. Według legendy nad brzegiem Wołgi, odpoczywał sobie pewien książę. Z błogiego snu zbudziła go jednak mała myszka, przebiegając tuż koło jego nosa. W pierwszej chwili książę bardzo się zezłościł, szybko jednak spostrzegł, że myszka w istocie uratowała mu życie swoją spieszną ucieczką. W stronę księcia bowiem pełznął paskudny wąż. Później, legendę tą wykorzystał sam Fiodor Dostojewski - nazywając Myszkinem księcia Lwa Nikołajewicza z powieści "Idiota".

Dla zainteresowanych, znalazłam kilka ciekawych stronek z ciekawymi moim zdaniem zdjęciami z obszaru o który zahacza Wołga:



3. Kolej Transsyberyjska. Moje Wielkie Marzenie :) Miałam na studiach znajomego, który ją pokonał :))


Dziękuję za uwagę :)

 
Powered by Blogger